Mama zachorowała w październiku 2014, na drobno-komórkowego raka płuca. Po usłyszeniu diagnozy wiedziałam, że zegar ruszył i czas nie działał na korzyść. Mama była dla mnie najbliższą osobą na świecie. Kochana, dobra dla wszystkich,
nic ją nie denerwowało, zawsze była pełna optymizmu.
W lutym urodził się mój syn, Jan a w miesiąc po jego narodzinach dowiedziałam się o triathlonie, sporcie, który okazał się dla mnie odskocznią od choroby mamy, pasją, siłą na przetrwanie codzienności. W zasadzie zaczęłam już biegać z dzieckiem
przy piersi. Moje pierwsze sukcesy i radości dzieliłam z mamą. Zbyt szybko odeszła!
To był i jest nadal największy cios od życia.
Obiecałam mamie, że zabiorę ją do pięknej Barcelony. To miasto potrafi chwycić za serce. Nie udało mi się wywiązać z tej obietnicy, ale wiem, że była tam ze mną w trakcie zawodów, czułam jej obecność, jak mówi do mnie :
„Ja wiem, że bardzo mi to miasto chciałaś pokazać,
ale ja tu jestem z tobą, ja widzę, co ty robisz”
Biegnąc w tym bólu zrobiłam tam 2-gi wynik w historii polskiego triathlonu na długim dystansie 9 godzin 21 minut
