8 kobieta na świecie, Kona 2019

Co czułam wbiegając na metę?

„Czułam radość, ogromną radość, a zarazem ulgę, że mam to piekło już za sobą. Wiadomo, że Hawaje to najtrudniejsze i najcięższe ze wszystkich zawodów. Są tu najlepsi z najlepszych. 

Od 32km musiałam zwalczyć w głowie strach. Przypominała mi się sytuacja z zeszłego roku. Bałam się, że nie dobiegnę, że zasłabnę. Przyjechałam na Hawaje z jednej strony spokojniejsza, bardziej doświadczona, a z drugiej miałam również swoje troski, które niosę od początku sezonu.
Dobiegając na metę odczułam radość nie do opisania i jednocześnie uczucie spełnienia. Ustanawiając nowy rekord wśród polskich kobiet na Konie-złamałam 10 godzin. Jeszcze wtedy nie miałam świadomości, która jestem dokładnie, ale wiedziałam że jestem w pierwszej dziesiątce.  

Czy mogło być lepiej?  

Ale z tego, co przepracowałam na treningach dałam z siebie 120%. Nic więcej ponad to, co wytrenowałam nie byłabym już w stanie z siebie dać na zawodach. Ani krztyny, nie było już żadnego marginesu. 

Cały sezon przygotowawczy był bardzo trudny. Od wczesnej wiosny pojawiły się problemy zdrowotne, przeziębienia, przewlekłe stany zapalne, choroby.

W Nicei miałam podejrzenie przesunięcia kręgu, rezonans na szczęście wykazał, że to tylko przeciążenie. Musiałam przerwać treningi, dojść do siebie. Potem dokuczała mi nadal bolesność pleców. Wyjeżdżałam na 150 km trening, a po 90 km musiałam go już przerywać bo ból uniemożliwiał mi jego dokończenie.

We Frankfurcie zostawiłam swoje serce. Te zawody pochłonęły mnie kompletnie, wykończyły na skutek przeciążenia i przetrenowania. 

W lipcu I sierpniu, pracowaliśmy z mężem w klinikach tylko we dwoje. Uciekło mi bardzo dużo treningów. Starałam się je nadrobić, udało się to dopiero we wrześniu kiedy zatrudniliśmy nowego lekarza w klinice. MIałam już wtedy świadomość, że bardzo dużo formy mi brakuje.  

Bardzo pomocny był dla mnie wówczas Krzysztof Śmiglak. Poświęcił mi masę własnego czasu na przygotowania do Kony. Wspierał na treningach, pomagał w robieniu interwałów, motywował do pracy. 

Czy któraś z płaszczyzn nie wyszła według naszych oczekiwań? 

Zakładaliśmy, że pojadę lepiej rowerem, natomiast ostatnie 30 km pojechałam gorzej. Nie wiem czy powodem były myśli, które już skupiły się na przygotowaniu nóg do odcinka biegowego. Czy też był to problem odżywienia – czegoś nie dojadłam na końcówce roweru. A może powodem było zbyt mało treningów 

i brak wytrzymałości, ktorej nie zdazylismy do konca zrobić, a to przez warunki pogodowe, a to przez problemy, o których wspominałam wcześniej. Trener przed zawodami powiedział mi, że sie martwi o moją wytrzymałość, której nie zdążyliśmy wypracować na takim poziomie, którego byśmy pragnęli.  

Na pewno wyzwaniem było tegoroczne pływanie. Zmnieniono sytem wypuszczania zawodników na Rolling start – start falowy. 

 Byliśmy podzieleni na grupy wiekowe. Najpierw startowali mężczyźni, dopiero po nich kobiety. Kategorie wypuszczano co 5 min.

Ci którzy ruszyli jako pierwsi mieli najdogodniejsze warunki, ocean zmienia się bowiem z każdą minutą, fale przybierają na sile.

Grupa strartująca na samym końcu o 7:15, czyli UKUI , miała zdecydowanie trudniejsze warunki niż pierwsza, startująca o 6:50.

Odcinek biegowy był dla mnie najmniej kłopotliwy. Lekkie chwilowe zachmurzenie przynosiło momentami ulgę.

Za każdym razem Hawaje uczą mnie pokory, pokazują człowiekowi gdzie jest jego miejsce w szeregu. To są ogromnie trudne zawody, które wymagają mocnej odporności psychicznej. Przez ten jeden sezon zobaczyłam jak bardzo trudna jest to rywalizacja. Podsumowałabym to, tak przekornie, że świat przyspieszył trzykrotnie, a ja zaledwie trochę. 

Ten start również nauczył mnie aby nie trzymać sztywno założenia, ale aby dopasowywać plan do siebie podczas trwania zawodów. Trzeba umieć czytać swoje ciało, aby nie zrobić sobie krzywdy. 

KONA 2018

„Aby dokonać czegoś ponadprzeciętnego, musisz mieć ponadprzeciętne marzenie, cel mierzony tak wysoko i drogę dotarcia do niego tak trudną, że dla wielu wydadzą się one niemożliwe do wykonania”. Płyniesz 2,4 mili, jedziesz rowerem 112 mil i biegniesz 26,2 mile w piekielnych warunkach. Modlisz się aby nie dostać udaru. Przekraczasz swoje możliwości, strefy komfortu, bólu, sięgasz tego, czego wcześniej nie dotknąłeś.

Ironman to znaczenie doskonałości, pasji, poświęcenia, test siły fizycznej i mentalnej, polega na przetrwaniu, wytrwałości i szczęściu.

Tego ostatniego zabrakło mi właśnie na tegorocznej edycji. Na ostatnim odcinku maratonu, 6km przed metą odezwała się moja kontuzja. Zatrzymałam się na chwile w strefie schłodzenia i nie mogłam już dalej ruszyć. Ból był tak przeszywający i mocny.
Byłam ostatecznie 23 z czasem 10:22:50 . Nadal to niebywale wysoki wynik, biorąc pod uwagę stan w jakim się znalazłam
Jechałam na te zawody z ciężkim sercem, mieliśmy wówczas dużo trudności w pracy. Oprócz treningów męczyły mnie troski, obawy o to, co dalej z pracą, życiem. Nieprzespane noce, zmartwienia. To wszystko przyniosło swoje pokłosie. Często nie widać tego „zaplecza”, bagażu który niesiemy równolegle do przygotowań na zawody. Różnych, nieprzewidywalnych scenariuszy, jakimi zaskakuje nas życie. I wszystko trzeba unieść z mądrością, siłą, czasem odłożyć żal i ból na później, skupić się na celu. To, o co walczyłam nie zostało osiągnięte w 2018 roku. Zabrakło mi szczęścia. To jedyny czynnik. Gdyby nie ta noga, znalazłabym się na wiele wyższej pozycji. To była lekcja pokory i akceptacji. To cel, który tylko odsunął się w czasie. Cel, który nadal mam przed oczami i gorąco w sercu. KONA, mistrzostwo Świata.

Lokalne Hawaje

Dziś odkrylam niesamowite miejsce, w którym zorganizowano wydarzenie biegowe. Jest to największa hala szklarniowa o powierzchni ok 38 hektarów.

Warunki jak na Hawajach – 25stopni i 80% wilgotności 🏝🌺- wiec przypomniało mi sie całe cierpienie z Mistrzostw Świata 😂 …. ale udało sie i jako pierwsza zameldowałam sie na mecie .

Jestem ogromnie dumna z moich maluchów bo oprócz samego biegu( 550 m) , który był o 11:00 resztę dnia ( czyli do 18:00) spędziły bardzo aktywnie na zabawach i kibicowaniu mamie. Wspólnie odebraliśmy nagrodę za moj 10 km bieg a pozniej zjedliśmy ogromne ciasto i lody🥧🥮🍨🍧

support

W życiu pełnimy różne role. Ja jestem mamą, żoną, człowiekiem z pasją, lekarzem weterynarii, przyjaciółką, sportowcem, specjalistą od logistyki, transportu dzieci na zajęcia, dietetykiem, zaopatrzeniowcem, księgową i wieloma innymi rolami. Pół żartem, pół serio…wszyscy dążymy do równowagi. W zasadzie przez całe życie! Czy sport pomaga w tym zamieszaniu? Zdecydowanie tak! Kształtuje charakter, ducha, pewność siebie, daje siłę fizyczną i satysfakcje. Dumę z własnych osiągnięć. To taka ważna część mojego życia.

3,3 Wata na kilogram masy ciała

Zaledwie po dwóch latach treningu wykręcam takie wyniki, robię pierwszego w życiu Ironmana, w Barcelonie, w 9h 21 minut….zawsze odpowiadając na to pytanie, zwracam uwagę na fakt iż siła bierze się z doświadczenia życiowego. Jeśli całe życie masz pod wiatr i musisz stawiać czoła trudnościom to jesteś zahartowany, odporny, masz silną głowę, która jest fundamentalnym czynnikiem sukcesu.
Mimo rzetelnej pracy, dyscypliny w ćwiczeniach, treningach, sumienności ten czynnik (silnej głowy) potrzebny jest aby z mądrością i doświadczeniem dotrwać do mety w chwili kiedy warunki na zawodach przechodzą wszelkie oczekiwania i zastanawiasz się czy w ogóle przetrwasz ten dzień.

Jestem aktualna Mistrzynią Europy dystansu długiego. 🌺❤️🔥🏊‍♀️🚴‍♀️🏃‍♀️❤️

W mojej kategorii wiekowej uzyskałam przewagę 29 min nad drugą zawodniczką . Byłam najszybszą amatorką tego dnia z przewagą ponad 5 min nad drugą agegruperką.

W klasyfikacji generalnej kobiet są przede mną tylko cztery zawodniczki pro . Plasuje się więc na 5-tej pozycji w klasyfikacji generalnej kobiet .

Powiem tylko , że zostawiłam podczas maratonu na ulicach Frankfurtu serce ….

….. dla mnie każdy kto ukończył tego IM jest bohaterem bo w tych warunkach to była na prawde przeprawa przez PIEKŁO 🔥🔥





https://weszlo.fm/audycje/mistrzyni-europy-i-mistrz-polski-u-gapka/?fbclid=IwAR31UuJuT-BUpZ2mVgs6mCdaF8xSvK3zP4jmzcjzPGcPOrM_w1q9D_q5RKw

Tydzień Pracy

To był prawdziwy tydzień konia :

– wróciłam w niedziele w nocy z Heibronn, gdzie byłam na zawodach sama. Prędziuchno po dekoracji wsiadłam w samochód i trzeba było śmigać do domu 540 km aby rano zacząć nowy dzień pracy

– w poniedziałek od rana ogień w klinice, a nogi bolą niewymownie. Ledwie się poruszam i myślę jak dotrwać w pionie do 16:00 . O 17:00 już gonie z maluchami na zajęcia judo – ćwiczę z nimi bo Jan bez mojego wsparcia nawet nie zacznie ćwiczyć 😅- a nogi bolą coraz bardziej po 8 godz stania. Zaciskam zęby aby przetrwać a wiem , ze jeszcze czeka mnie oprawa dokumentów z całego dnia w lecznicy, wykonanie aktywnej regeneracji i pokręcenie 50 min w garażu na trenażerze  🚴‍♀️…. padam o 23:00

– wtorek -mój mąż wyjeżdża na 3 dni na kongres wiec wiem , że nie będzie lekko. Rano przychodzi e-mail z informacją, że dostałam kwalifikacje do Mistrzostw Świata w Samorin na Słowacji 02.06.19 i od razu nogi przestają tak boleć … w duchu modlę się , żeby tylko nic się dziś nie wydarzyło nagłego bo chciałabym się choć odrobinę wyspać . Pobożne prośby chyba nie zostały wysłuchane – o 21:00 cesarka u 55 kg suczki- 9 szczeniaków – kończę o 23:00 a w łóżku jestem o 1 w nocy

– środa – powinnam wstać o 6 i szykować dzieci do przedszkola bo przyjeżdża bus o 7:00…. bez szans – budzę się o 7:15 – k@rwa – na 8:00 mam pierwszego pacjenta, a jestem już z czasem w tyle…. Dobrze, że dzieci nie płakały i udaje mi się ogarnąć je w 45 min i odwieść do przedszkola. Pracę kończę o 15:00 , później przemieniam się w taxi mum i wiozę dzieci na zajęcia lekkoatletyczne. Chodzę w kółko po stadionie, bo jak usiądę to zasnę ot tak, na siedząco …i znowu będą miały ubaw mamy innych dzieci😂. Dobrze , ze mam Ule bo ona kładzie dzieci do snu, a ja lecę na basen ….padam

– czwartek prawie normalny – udaje mi się nawet miedzy terminami zrobić 2 godziny roweru po , których mam 15 min na prysznic i obiad i zaczynam szubko popołudniowe godziny przyjęć … muszę pracować rezolutnie bo na 18:30 trzeba zawieść Mie na basen … a z Janem spędzić 45 min zabawy na placu zabaw

Piątek – wrócił Włodek to już lżej ale w domu taki bałagan , że chyba lepiej będzie jak zamiast szczotki wezmę łopatę żeby wszystko odgruzować 🤪

Sobota – wyjeżdżam o 7:00 na lotnisko do Düsseldorf bo lecę na Festiwal „Siła Marzeń”, Miłki Raulin aby podzielić się z Wami jak godzić prace , sport i macierzyństwo . Cudowne przeżycie …. jestem na festiwalu do 21 a o 21:30 trzeba jeszcze zrobić 6 km luźnego biegu. Dobrze , że Warszawa jest oświetlona bo pora do biegania nie sprawia problemu – u mnie w miasteczku jest wyłączane światło o 22:30 i nie mam szans na takie bieganie – zazdroszczę Wam tym miejskich udogodnień.

– niedziela 6 rano wylot na lotnisko , o 12:00 jestem w domu bo do pokonania miałam 200 km autem. Rzucam plecak i jadę z dziećmi na rower. Wracam o 14:00. Szybki obiad i pół godziny drzemki na kanapie . O 15:30 wyjeżdżam na zawody . Trochę mi się nie chce ale jadę i jeszcze wygrywam z wyjątkowo lekkimi nogami …. ostatnie 2 tygodnie ciężkiej pracy z Majorki przynoszą efekty.

Tak to po krotce wygląda tydzień z mojego życia … 😊
buziaki ogromne i życzę Wam wszystkim aby w każdym pędzie i gonitwie doceniać to, co kochacie najbardziej. Dobrego tygodnia😘

70,3 Gdynia 2017

Zaczęłam trenować z Piotrem Grzegórzkiem, w drużynie Labosport. To były wyjątkowo mordercze treningi ale nie skarżyłam się nawet przez chwilę. Całe życie byłam pracowita. To, co zalecał mi trener wykonywałam sumiennie i nie dyskutowałam z nim. Okazało się, że bardzo szybko robię postępy. Po roku pracy Piotr stwierdził, że możemy się przygotowywać pod mistrzostwa świata. Gdynia 04:39:56, pierwsze miejsce w Kategorii 30 i wywalczone kwalifikacje do mistrzostw świata
link do wyników:
https://enduhub.com/pl/lechowicz-anna/koncowy-wynik/ironman-703-gdynia-triathlon-12,gdynia,2017,31133,7463663/

link do wywiadu -Akademia Triathlonu
http://akademiatriathlonu.pl/wyniki-ani-lechowicz-im-barcelona/

Barcelona i śmierć mamy

Mama zachorowała w październiku 2014, na drobno-komórkowego raka płuca. Po usłyszeniu diagnozy wiedziałam, że zegar ruszył i czas nie działał na korzyść. Mama była dla mnie najbliższą osobą na świecie. Kochana, dobra dla wszystkich,
nic ją nie denerwowało, zawsze była pełna optymizmu.
W lutym urodził się mój syn, Jan a w miesiąc po jego narodzinach dowiedziałam się o triathlonie, sporcie, który okazał się dla mnie odskocznią od choroby mamy, pasją, siłą na przetrwanie codzienności. W zasadzie zaczęłam już biegać z dzieckiem
przy piersi. Moje pierwsze sukcesy i radości dzieliłam z mamą. Zbyt szybko odeszła!
To był i jest nadal największy cios od życia.
Obiecałam mamie, że zabiorę ją do pięknej Barcelony. To miasto potrafi chwycić za serce. Nie udało mi się wywiązać z tej obietnicy, ale wiem, że była tam ze mną w trakcie zawodów, czułam jej obecność, jak mówi do mnie :

„Ja wiem, że bardzo mi to miasto chciałaś pokazać,
ale ja tu jestem z tobą, ja widzę, co ty robisz”

Biegnąc w tym bólu zrobiłam tam 2-gi wynik w historii polskiego triathlonu na długim dystansie 9 godzin 21 minut

Moje początki

Nigdy wcześniej nie uprawiałam sportu.
Owszem miałam zdolności lekkoatletyczne w szkole podstawowej, ale chyba nikt na to nie zwrócił wówczas uwagi.
Moje życie od zawsze było żmudne i ono najmocniej przygotowało mnie do tego w jakiej formie jestem dzisiaj.

Jako młoda 17-latka zaszłam w ciążę. Jako 18- latka zostałam mamą. Wychowywałam dziecko samodzielnie, odepchnięta przez środowisko. Nikt nie wierzył, że skończę szkołę średnią, nie mówiąc już nawet o perspektywie studiów, weterynarii którą miałam w planach podjąć. W zasadzie z góry zakładano, że skończę na kasie w malutkim sklepiku. Mimo tym wszystkim przeciwnością losu, zawzięłam się w sobie i powiedziałam że udowodnię przede wszystkim sobie, że dam radę! Zawalczę o siebie i swój przyszły los i przede wszystkim o dobro mojego dziecka.

To były bardzo ciężkie lata; studia, praca, nieustanna gonitwa między żłobkiem, a uczelnią. Nie trenowałam na siłowni, nie robiłam przebieżek aby wdrożyć się w sport, już samo moje życie podarowało mi ciężki trening sportowy. Biegałam z małym dzieckiem ważącym 12kg cały kilometr aby zdążyć na autobus, na który miałam tylko 4 min. Następny odjeżdżał za pół godziny, a ja nie mogłam sobie pozwolić na taki luksus w rozkładzie dnia. Matka to taki robokop, który bierze na klatę TIRa jeśli trzeba. Nie zastanawia się czy da radę czy nie. Po prostu ciśnie na maksa, bez dyskusji i robi to, co do niej należy bo na tym polega odpowiedzialność. Na jednym ręku dźwiga dziecko, a w drugim na każdym palcu po jednej siatce z zakupami.

Niby banalne, a jednak w taki właśnie sposób wykształciła się moja siła biegowa, kondycja i wytrzymałość. Mamy, które wychowują dzieci wiedzą dokładnie o czym mówię.

Zaprojektuj witrynę taką jak ta za pomocą WordPress.com
Rozpocznij